Zapraszam także tutaj:

piątek, 29 czerwca 2012

O długości włosów



Dzisiaj trochę rozważań na temat długości... ;) Powyższy obrazek znalazłam gdzieś w sieci i myślę, że bardzo fajnie pokazuje on i nazywa standardowe długości włosów. Tymi nazwami będę więc posługiwać się w tekście ;)

Jak pisałam w Historii moich włosów, przez całe dzieciństwo miałam krótkie włosy, mniej więcej do ramion albo jeszcze krócej, koniecznie z grzywką (...). Od małego nie znosiłam tej fryzury i do tej pory mam żal do mojej mamy, że tak mnie ścinała ;p Dlatego też zawsze marzyłam o długich włosach, ale na marzeniach się kończyło do czasu, kiedy sama mogłam zadecydować o długości włosów. Zapuszczanie zaczęłam w 6 klasie podstawówki - moim planem było coś pomiędzy tailbone length a hip length. Jak również wspominałam, włosy rosły sobie cztery lata, aż dorosły do tailbone lenght. Z tym, że wówczas zupełnie tego nie dostrzegałam i ciągle wydawało mi się, że są krótkie... z tego, jak długie były, zdałam sobie sprawę dopiero po obejrzeniu zdjęć z tamtego okresu :)

przepraszam za taką straszną jakość, ale jest to kadr z filmu -
nie mam zdjęć, które pokazywałyby całość moich włosów od tyłu.
 myślę jednak, że długość jest tu dobrze widoczna :)
ścięłam je ponad pół roku później, więc były jeszcze dłuższe!

O włosy wystarczyło wtedy zadbać, ale nie było siły, która mogłaby mnie przekonać do podcinania końcówek i tak ostatecznie 1/3 włosów poszła pod nóż. Próbowałam potem wrócić do tej długości, ale mi się nie udawało. Dziś wiem, że powodem tego były prawdopodobnie znowu zniszczone końce - włosy po prostu wykruszały się od dołu, dlatego przyrost nie był widoczny.

Aktualnie wiem o wiele więcej na temat pielęgnacji włosów i wiem, co trzeba robić, aby je skutecznie zapuścić :) Włosomaniactwo jednak wyleczyło mnie z chęci posiadania do przesady długich włosów. Ostatni raz byłam u fryzjera miesiąc temu i aktualnie mam długość armpit length. W ciągu ostatnich dni postanowiłam, że zapuszczę włosy do długości bra strap length lub mid back length. Teraz, kiedy są prawidłowo pielęgnowane, wreszcie ruszyły z miejsca, więc mam nadzieję, że niedługo mi się to uda ;) Ciekawe, czy dam radę do początku roku akademickiego...


Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu :)

czwartek, 28 czerwca 2012

Dlaczego NIE drożdże?

W dzisiejszej notce chciałabym wspomnieć o tym, dlaczego picie drożdży na porost włosów nie przekonuje mnie i dlaczego nie zamierzam tego robić. Powody te są raczej oczywiste, ale mam potrzebę wyrażenia swojego zdziwienia wobec dziewczyn, które tę metodę namiętnie stosują.


Zacznijmy od początku.

Picie drożdży jest bardzo popularnym i (wiem z doświadczenia innych blogerek) chyba najbardziej skutecznym sposobem na przyspieszenie porostu włosów. Polega to mniej więcej na tym, że codziennie pije się drożdże rozpuszczone w wodzie albo mleku, uprzednio "zabite" wysoką temperaturą. Kurację tę należy stosować przez dłuższy okres, np. 2, 3 miesiące. O efektach picia drożdży można przeczytać chociażby na blogu Anwen, która prowadziła u siebie akcję "Włosy rosną jak na drożdżach". Byłam zdumiona, jak zobaczyłam, ile dziewczyn się do niej zgłosiło, choć w sumie nie ma w tym nic dziwnego - która z nas nie marzy o długich, mocnych, pięknych włosach?

Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście dla włosów, martwego wytworu naszego naskórka (który, choć może być piękny, nie jest jednak niczym więcej) warto zrobić dosłownie wszystko. Czy kiedy jest się na tyle zdesperowanym, żeby sięgnąć po kostkę drożdży, nie należałoby zadać sobie podstawowego pytania: po co? Oczywiście, po to, aby szybciej osiągnąć wymarzoną długość, ale mi chodzi o taki rodzaj tego "po co?", który uświadomi nam, czym właściwie jest dla nas pielęgnowanie włosów.

Wydawało mi się, że o włosy dba się przede wszystkim dla przyjemności. Po to, aby czuć się lepiej, kiedy patrzy się w lustro, po to, by cieszyć się coraz lepszą ich kondycją i czuć się bardziej zrelaksowaną niż sfrustrowaną przy codziennych włosowych czynnościach. A picie drożdży nijak do tego nie pasuje. Bo jak ktoś, kto decyduje się każdego dnia dobrowolnie pić (a raczej: ledwo przełykać) roztwór drożdży, może mówić o przyjemności płynącej z dbania o włosy? Jak ktoś, kto ryzykuje zatrucie drożdżami, narażając własne zdrowie i dobre samopoczucie, może twierdzić, że robi to dla urody? Bo tutaj na pewno nie chodzi już o urodę, ale o coś zupełnie innego, czego człowiek sobie może nawet nie uświadamia. Kwestia tylko, o co.

I nie oszukujmy się - nawet przy skutecznej metodzie efekty porostu nie są spektakularne. Dzięki piciu drożdży możemy osiągnąć średnio co najwyżej 1-1,5 cm więcej w ciągu miesiąca. Jeśli miałabym przez cały ten czas codziennie katować się ich piciem, to wolałabym po prostu odczekać. Oczywiście, są osoby, które lubią smak drożdży, ale to są już pojedyncze skrajne przypadki.
Dziewczyny! Zastanówcie się, czy aby na pewno warto słono płacić swoim samopoczuciem za centymetr włosów więcej.



Drożdże nie są jedyną metodą przyspieszania porostu. Równie skuteczne mogą sią okazać także wcierki, olejek rycynowy, picie pokrzywy, a nawet masaż skalpu - a o ile mniej "inwazyjne" i przyjemniejsze w stosowaniu. Czy nie lepiej posiedzieć wieczorem przy pokrzywowej herbatce, niż przełykać trzymając się kurczowo za nos coś, co nie dość, że okropnie smakuje i pachnie, to jeszcze źle wpływa na nasz żołądek?

Mam nadzieję, że mój post nikogo nie uraził, a jedynie dał do myślenia.
Nie zabraniam nikomu picia drożdży. Apeluję po prostu do zdrowego rozsądku.


Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia,
Klaudia :)

środa, 27 czerwca 2012

10 najbardziej niezdrowych produktów żywnościowych

Gdzieś ostatnio znalazłam bardzo ciekawy artykuł, dotyczący niestety przekąsek, jakie często spożywamy. Nie jest tajemnicą to, że jesteśmy tym, czym jemy - żadna szkodliwa substancja nie jest dla organizmu obojętna, lecz zostaje metabolizowana i niejako "wbudowana" w nasz organizm, wpływając na jego funkcjonowanie. Myślę więc, że warto dowiedzieć się, gdzie czyha zagrożenie, i zmiany w diecie rozpocząć od małych rzeczy ;) Przykładowo od wyeliminowania tych 10-ciu produktów, które przynoszą więcej szkody niż pożytku. Artykuł jest o tyle ciekawy, że zawiera pomysły na to, w jaki sposób można zastąpić te niezdrowe produkty - może warto z tych podpowiedzi skorzystać?

Zapraszam do lektury :)


10 najbardziej niezdrowych produktów żywnościowych

1. Chipsy

Jedna porcja tego smakołyku ma 152 kalorii i zawiera 10 g tłuszczu. Jeśli zjadasz dwie paczki chipsów tygodniowo, w ciągu roku dostarczysz do organizmu 23.400 kalorii i dodasz siedem kilogramów do swojej wagi. A chipsy są o tyle niebezpieczne, że nawet nie patrzysz na to, ile ich zjadasz. Czym je zastąpić? Ciasteczka i wafle ryżowe i kukurydziane coraz mniej przypominają już styropian i stanowią znakomitą alternatywę dla chipsów. A jeśli nie lubisz takich ciasteczek, spróbuj prażonego musli. Lekko osolone jest znakomite, zawiera mnóstwo białka, mikroelementów i niecałe 100 kalorii.



2. Polewy owocowe

Wyobrażacie sobie porcję lodów bez polewy? Nie? A szkoda, bo to, czym polewa się nasze słodycze w cukierniach i lodziarniach to przede wszystkim mieszanina syropu kukurydzianego i utwardzonego oleju roślinnego - dwóch zabójców naszego organizmu w jednym! Na pewno nie chciałbyś widzieć, co się dzieje z tą mieszaniną w twoich tętnicach. Jedna łyżka polewy to 32 kalorie, ale czy uda ci się zjeść tylko jedną?
Czym zastąpić? Najlepiej niczym, ale jak już musimy zróżnicować smaki w naszym lodowym pucharku, skorzystajmy np. z jogurtu waniliowego z niską zawartością tłuszczu. Połowa kalorii i bardzo zdrowa dawka wapnia!



3. Pączki

Biała mąka, biały cukier, tłuszcz - zestaw pod tytułem "Cichy morderca" lub "Słodki drań". Jeden pączuszek zawiera 300 kalorii i 19 gramów tłuszczów, w tym sporo tłuszczów nasyconych, które prowadzą do bardzo skomplikowanych chorób serca. Bardzo kaloryczny smakołyk. Niebezpieczny jest w nim głównie tłuszcz.. Naukowcy mówią o tym, że jedynie 30 proc. kalorii powinno pochodzić z tłuszczu. Dwa pączki dziennie w zupełności wyczerpują ten limit. Czym je zastąpić? Nic odkrywczego - pełnoziarniste bułki zawierają jedynie125 kalorii, tylko 3 gramy tłuszczu i mniej niż 4 gramy błonnika obniżającego poziom cholesterolu. Ale czy jakakolwiek bułka zastąpi smak pączka?


4. Lazania

Płaty makaronu zalane masłem, śmietaną i parmezanem - jak tego nie kochać? Wystarczy dowiedzieć się, że w jednej porcji jest 543 kalorii i 33 g tłuszczu (w tym 19 gram tłuszczów nasyconych!).
Lazania może być jednak mniej kaloryczna. Wystarczy wykorzystać makaron pełnoziarnisty (w płatach dostępny także w naszych sklepach) i do tego dodać delikatny sos, np. marinara z owoców morza. Wtedy w porcji mamy tylko 197 kalorii i do tego prawie 4 gramy błonnika. A pół filiżanki sosu marinara ma tylko 92 kalorie.




5. Kiełbasa

Smażone, gotowane czy nawet surowe - kiełbaski zawsze są zagrożeniem dla naszego zdrowia. Jedna sztuka zawiera co najmniej 217 kalorii i 19,5 g tłuszczu. Najgorsze jest to, że kiełbaski przygotowuje się najczęściej z mięsa niskiej jakości, zawierającego zdecydowanie za dużo tłuszczu. Niektóre rodzaje parówek wieprzowych mogą się składać nawet z 60 proc. tłuszczu. Dlatego też warto zrezygnować z kiełbasek wieprzowych i zastąpić je produktami z kurczaka lub indyka. Drobiowa parówka zawiera tylko 100 kalorii i 8 g tłuszczu (w tym 2,5 g nasyconych). Ostatecznie można zdecydować się na jeszcze bardziej dietetyczne kiełbaski sojowe. To wersja dla zagorzałych wegetarian.


6. Smażony kurczak

Smażone piersi z kurczaka zawierają prawie 400 kalorii i 22 g tłuszczu. A to przecież najchudsza część z kurczaka. Smażone w tłuszczu nóżki czy skrzydełka są jeszcze bardziej niezdrowe. A panierka, którą obtaczane są kawałki drobiu w wielu restauracjach dodaje jeszcze kaloryczności tej potrawie. Jeśli ktoś uwielbia smak takiego kurczaka będzie miał kłopot, gdy spróbuje go zastąpić grillowaną piersią kurczaka bez skóry. 189 kalorii w porcji kusi, a smak można poprawić używając jakiejś wspaniałej marynaty.





7. Serek topiony

Uwielbia go wiele osób, a nawet faszerujemy takimi serkami nasze Bogu ducha winne dzieci. A nie powinniśmy przesadzać. 276 kalorii i 21 g tłuszczu w jednym małym opakowaniu serka topionego niszczy nasze serce jak najgorszy wróg. zastąpienie go jest jednak bardzo proste - wystarczy użyć serka typu brie (100 kalorii na małą porcję) lub polubić serki kozie (76 kalorii i 5 g białka w porcji).




8. Frytki

Jedna duża porcja frytek z fast-foodu zawiera 570 kalorii, z czego połowa pochodzi z tłuszczu! Prawdopodobnie dlatego je kochamy. Jeśli zamówimy do tego w restauracji dużego hamburgera, kaloryczność zwiększa zwiększa się dwukrotnie, a dostarczony do organizmu tłuszcz wystarczy nam na kilka dni..
Frytki zastąpić można smażoną marchewką, którą można pokroić tak jak frytki. Jest słodsza niż zwykłe frytki, ale o wiele zdrowsza. W niektórych sklepach możemy także kupić "tempeh" - mieszankę sfermentowanego ryżu i soi. Wystarczy to skropić sosem sojowym i smażyć w odrobinie oliwy. Jest w tym wszystko - białko, żelazo, magnez i wiele witamin.


9. Białe pieczywo

Zamiast świeżutkiej bułeczki równie dobrze możesz zjeść słodkiego batonika. Kawałek białego chleba to niewiele więcej niż 65 kalorii, ale proste i szybko trawione węglowodany powodują, że stężenie cukru we krwi rośnie zdecydowanie za szybko. Kromka pełnoziarnistego chleba to także około 65 kalorii, ale do tego 2 g zdrowego dla serca błonnika, białka i składniki odżywcze, takie jak selen, magnez i potas.







10. Odsmażane pierożki

Nasze narodowe danie, często z mięsem, ziemniakami czy serem, są smażone na masełku tak długo, aż będą chrupiące. Niestety, jest to zbyt tłusty kąsek dla tych, którzy myślą o odchudzaniu. Jedna porcja takich pierogów to ponad 350 kalorii.
Pierogów nie da się niczym zastąpić. Jeśli więc nie chcemy z nich zrezygnować, jedzmy gotowane. Trochę mniej kalorii, a smak ten sam. No, może są trochę gorsze...




Na koniec parę słów ode mnie...
Artykuł dał mi wiele do myślenia, ale też nieco mnie pocieszył. Większość z tych produktów na szczęście jadam rzadko (z wyjątkiem białego pieczywa, z którego nie potrafię zrezygnować). A nie chodzi tutaj o to, aby zupełnie rezygnować z wszelkich kulinarnych przyjemności, ale żeby jeść je z głową i w rozsądnych ilościach :) Osobiście nie wyobrażam sobie swojego życia bez lasagne i smażonego kurczaka, a gotowane pierogi są dla mnie niejadalne. Na to konto staram się jednak unikać słodkich drożdżówek i polewy do lodów, za którymi nie przepadam i nie ma sensu objadać się nimi na wyrost. Myślę, że warto wyrzucić ze swojego jadłospisu trochę "śmieci", żeby zastąpić je zdrowszymi, wartościowymi produktami, a odpłacą się nie tylko nasze włosy, ale i cały organizm ;)

Co Wy na to? ;)

wtorek, 26 czerwca 2012

Jak chronić włosy przed zniszczeniami?


Zagadnienie jest bardzo obszerne i post ten będzie raczej ogólikowy. Chciałabym po prostu zwrócić tu uwagę na różne codzienne czynności i sytuacje, w których należy zadbać o odpowiednią ochronę włosów przed zniszczeniami, a w których często o tym zapominamy lub nie zdajemy sobie sprawy z tego, że robimy krzywdę włosom :)



  MYCIE  

Na ten temat pisałam już tutaj. Podczas mycia należy zwrócić szczególną uwagę na to, by nie stosować szamponów z silnymi detergentami, nie używać zbyt gorącej wody, nie szarpać włosów, pamiętać o tym, żeby zakończyć płukanie zimnym strumieniem lub kwaśną płukanką, żeby domknąć łuski włosów. Po umyciu nie należy też zbyt długo trzymać włosów pod ręcznikiem, gdyż wytworzone ciepło spowoduje ponowne otworzenie łusek - lepiej jest delikatnie odcisnąć nadmiar wody, a następnie położyć ręcznik na ramionach, by jej reszta mogła spokojnie spłynąć i wchłonąć się.


  CZESANIE  

To bardzo ważna czynność! Od niej wiele zależy, gdyż bardzo łatwo tu o uszkodzenia.
Kręconowłose czeszą się na mokro, prostowłose na sucho. Tak czy tak, należy to robić bardzo, bardzo delikatnie. Nie należy włosów szarpać, żeby ich nie połamać i nie powyrywać. Splątanych włosów nie traktujemy siłą, tylko pomału rozwiązujemy kołtun palcami. Do czesania najlepiej jest używać akcesoriów drewnianych, gdyż plastikowe w swojej strukturze zawierają drobne mikrouszkodzenia, które dla nas są zupełnie niewidoczne, ale mogą powodować powstawanie ubytków we włosach.



  SEN  

Tak - włosy niszczą się także podczas snu. W nocy często zmieniamy pozycję, w jakiej śpimy, włosy są więc ciągle narażone na ocieranie się o poduszkę. Co więc zrobić? Związać. Najlepiej w koczek lub warkocz, tak, aby było nam wygodnie, a fryzura przetrwała do rana :) Można też użyć materiałowego czepka - ważne tylko, aby był przewiewny. Nie należy chodzić spać w mokrych włosach! Mokre są o wiele bardziej podatne na uszkodzenia niż suche.




 SUSZENIE, PROSTOWANIE, STYLIZOWANIE  

Z tych czynności najlepiej jest w ogóle zrezygnować, ale w końcu to też jest dla ludzi - ważne, aby robić to z głową i pamiętać o podstawowych zasadach. Przede wszystkim nie należy traktować włosów zbyt wysoką temperaturą - suszymy chłodniejszym nawiewem, prostujemy temperaturą 100*, a nie 200* (wyobraź sobie - 200*C na włosach - i jak one mają to przeżyć?!). Przed użyciem prostownicy czy lokówki warto zastosować kosmetyki termoochronne. Zwracamy uwagę na to, jakich produktów używamy do stylizacji - najlepiej, aby nie miały w składzie Alcohol i Alkohol Denat, gdyż te wysuszają włosy. Pamiętajmy też o tym, aby po stylizacji dokładnie oczyścić włosy.




   SIŁA TARCIA...  

Włosy są nieustannie narażone na ocieranie się o nasze ubrania, stąd też zwykle najbardziej zniszczona jest ich spodnia warstwa. Nie da się wyeliminować tego zagrożenia, jednak można spróbować dodatkowo zabezpieczyć włosy odżywką bez spłukiwania, nosić je związane w koczek lub warkocz, unikać szorstkich ubrań zawierających elementy, w które włosy mogłyby się wplątać (np. koraliki, sztywne aplikacje, suwaki). Należy także uważać, by nie przygniatać włosów paskiem od torebki i nie niszczyć ich suwakiem kurtki czy swetra. Na włosy uważamy także wtedy, kiedy się przebieramy, zdejmując ubrania przez głowę - wtedy też dobrze jest je związać.


 W ZIMIE  

Zimą włosy narażone są zarówno na kontakt z grubymi swetrami, szalikami i kurtkami, jak i działaniem niskich temperatur na zewnątrz i wysokich w pomieszczeniach. Podstawową zimową zasadą jest noszenie czapki, która zabezpiecza włosy przed niską temperaturą. Włosy najlepiej jest związać w koczek albo warkocz i nosić je pod kurtką, można je także dodatkowo zabezpieczyć kroplą oleju. Noszenie ich w koczku i warkoczy zminimalizuje ich ocieranie się o swetry, które w zimie są wyjątkowo grube i nieprzyjazne dla włosów... :)

TAK nie robimy :)


 W LECIE  

Latem niebezpieczeństwem dla włosów są przede wszystkim: promieniowanie UV, słona lub chlorowana woda, wiatr, wysokie temperatury. Wychodząc na słońce, należy pamiętać o nakryciu głowy bądź kosmetykach ochronnych z filtrem. Dobrze jest także związać włosy - im mniejsza powierzchnia narażona na promieniowanie, tym lepiej. Staramy się też ograniczyć ich kontakt z morską wodą i wiatrem, w czym najlepiej sprawdzi się również związanie ;) Po umyciu nie suszymy włosów na słońcu, gdyż wówczas wysychają na wiór, a po kilku takich suszeniach płowieją! Zdecydowanie lepiej jest suszyć włosy w cieniu, z dala od promieni słonecznych.



Związując włosy, również uważamy na to, aby ich nie połamać i nie powyrywać :) Używamy odpowiednich akcesoriów (więcej na ten temat tutaj) i pilnujemy, aby koczek czy kucyk nie był zbyt mocno związany gumką.


Pozdrawiam,
Klaudia

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czego nigdy włosom nie zrobię? :)

Ponieważ od wczoraj trzyma mnie megaprzeziębienie i nie ma mowy o tym, abym wyszła z domu, z nudów mogę sobie pozwolić na taki "rekreacyjny" wpis :) Takie hasło zobaczyłam kiedyś na jednym z blogowych tagów i pomyślałam sobie, że jest to fajny pomysł na notkę.

Czego nigdy włosom nie zrobię...? Tak naprawdę tych rzeczy jest bardzo dużo. Od zawsze dbałam o to, aby się nie niszczyły (choć nieumiejętnie) i ogólnie unikałam nadmiernej stylizacji, ryzykownego cięcia, farbowania. W dalszym ciągu priorytetem jest dla mnie kondycja włosów, a niestety wiele zabiegów, jakim można je poddać, nie służy im. Stąd też prawdopodobnie nigdy nie podejmę wobec moich włosów jakiś nieostrożnych kroków, które mogłyby im zaszkodzić, ale postaram się przybliżyć choć kilka takich rzeczy, którym mówię nie :) Wyznaję jednak zasadę "nigdy nie mów nigdy" i nie mogę obiecać, że na którąś z tych rzeczy się kiedyś nie zdecyduję, ale póki co sobie tego nie wyobrażam ;p

No to zaczynamy :)


 1. FARBOWANIE  

Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, aby przefarbować włosy. Przyczyny są trzy. Po pierwsze, każde farbowanie niszczy włosy. Można mówić, że taka metoda bardziej, druga mniej, ale dla mnie farbowanie od zawsze równało się ze zniszczeniem włosów. Moja mama zawsze farbowała swoje na jasny blond (dopiero od kilku lat na brąz) i zawsze były suche, pokruszone, źle się układały. Drugą przyczyną jest to, że moje włosy są naturalnie bardzo ciemne. Z tego powodu bardzo ciężko byłoby je rozjaśnić (wolę nie myśleć, co by z nich zostało po takim zabiegu...), a jeśli chciałabym je przyciemnić, musiałabym wybrać odcień czarny, bo do tego już niewiele mi brakuje i chyba tylko farbowanie czernią byłoby na nich widoczne. Nałożenie wszelkich kasztanowych, ciemnych brązów nie miałoby sensu, a farbować na czarno się póki co nie chcę. Trzecią przyczyną i chyba w sumie najważniejszą jest to, że bardzo lubię swój naturalny kolor, dobrze się w nim czuję i nie mam zamiaru się z nim rozstawać :) Żeby potem walczyć z odrostami, blaknięciem, niemożliwością powrotu do odcienia naturalnego? Po co?

Tak więc za farbowanie włosów wezmę się chyba dopiero, jak zacznę siwieć ;p Jeśli jednak kiedyś się za to wezmę, raczej nie wybiorę jasnego blondu ani intensywnych, wyrazistych rudości.

Nie mogę zrozumieć Joanny Koroniewskiej, która swoje piękne, jasnobrązowe włosy przefarbowała na blond. Z pięknych, gęstych włosów, które od zawsze były jej największym atutem, zostały jej spalone przeciętniaki, na dodatek wcale nie jest jej jakoś wyjątkowo do twarzy w tym odcieniu. Apelowałabym o powrót do naturalnego koloru, ale cóż, widać celebryci już tak mają, że kochają 'gwiazdorski' tleniony blond...

Na zdjęciu moja ulubiona artystka, Alexz Johnson - kadr pochodzi z pierwszego sezonu serialu Instant Star, w którym nosiła na głowie intensywną czerwień. Kiedyś ten kolor bardzo mi się podobał, jednak teraz uważam, że jest zbyt wyzywający, nieco lansiarski i kojarzy mi się z takim nastoletnim buntem, z którym mam niewiele wspólnego. Poza tym kolor łatwo płowieje i wygląda dobrze w zasadzie tylko do pierwszego mycia - Alexz swoje włosy musiała farbować codziennie!



 2. TRWAŁA ONDULACJA  

Przyczyny podobne jak w przypadku farbowania - trwała bardzo niszczy włosy. Ostatnio nawet myślałam, czy nie zdecydować się na jakieś ładne, lekkie falowanie - koleżanka sobie zrobiła i wyglądało to całkiem fajnie. Zrezygnowałam jednak, bo wiedziałam, że włosy się zniszczą i już i rzeczywiście, kondycja fryzury koleżanki dużo na tym straciła. Poza tym niezbyt dobrze czuję się w lokach, choć w sumie delikatnymi falami bym nie pogardziła ;)

włosy zniszczone trwałą :(

 3. MOCNE CIENIOWANIE  

Nad tym nie będę się już rozwodzić, wszystko napisałam w tej notce ;)


 4. DREDY  

Po pierwsze znowu niszczą włosy, po drugie - nie wyobrażam sobie mycia, a po trzecie to nie moje klimaty ;) Ponadto włosy, które odrastają po dredach wyglądają jakby przeszły kataklizm - tysiąc razy gorzej niż po spaleniu prostownicą, farbą lub trwałą :( Takie cienkie, jakie czasem robią murzynki, wyglądają znośnie, ale na ogół uważam, że to nie jest fryzura dla kobiet. U facetów ok, ale według mnie w damskiej wersji bardzo ujmują kobiecości.

jestem na NIE...

 5. WARKOCZYKI  

Wyglądają całkiem fajnie, ale wiem, że źle bym się czuła w takiej fryzurze. Po pierwsze nie wiem, jak bym je myła, po drugie - z warkoczyków pewnie powychodziłyby pojedyncze włosy i po jakimś czasie wyglądałabym koszmarnie. Poza tym na takie włosy ciężko byłoby nałożyć olej czy odżywkę ;) Ale przyznaję, że warkoczyki, w przeciwieństwie do dredów, potrafią dodać uroku.

jestem na TAK :)

Co więcej... to chyba tyle, jeśli chodzi o kombinowanie z włosami, choć pewnie jeszcze znalazłoby się parę rzeczy, których nie zaaplikowałabym włosom. Oczywiście poza wymienionymi zabiegami nie zamierzam ich też spalić prostownicą, lokówką, ani nadmiernie wysuszyć suszarką lub dopuścić do stanu, kiedy rozdwojone końcówki sięgną ucha... ;)

A tymczasem uciekam na gorącą herbatę, bo ból gardła i katar nadal nie ustępują...


Pozdrawiam
Klaudia :)

Włosy dysplastyczne/dystroficzne - rozpoznanie

Pamiętacie może, jak ostatnio pisałam gdzieś o głównym problemie moich włosów - o tym, że nigdy nie są gładkie, że mają skłonności do puszenia się i ogólnie wyglądają tak, jakbym miała całą głowę 'babyhair'. Do tej pory myślałam, że są to włosy po prostu nieposłuszne i jest to kwestia jedynie ich wygładzenia. Wydawało mi się, że są takie, bo są zniszczone, pourywane i że za sprawą odpowiedniej pielęgnacji wrócą do normy. Jednak po tych kilku miesiącach, kiedy moje włosy są już znacznie lepiej odżywione, nawilżone i odpowiednio traktowane, problem ani trochę się nie rozwiązał - przy skórze głowy wyrastają kolejne warstwy niesfornych, twardych, nierównych na powierzchni włosów.

Ogólnie rzecz biorąc, problem prezentuje się następująco (fotografie przedstawiają rozczesane włosy):





Jak widać, wygląda to nie najlepiej... i nie najlepsza jest również diagnoza problemu.

Kilka dni temu weszłam na blog Czarnej Orchidei, gdzie przeczytałam wpis dotyczący włosów dysplastycznych i dystroficznych. Zaczęłam czytać na ten temat w Internecie i uznałam, że to jest "to" - rozpoznanie problemu, z jakim borykają się moje włosy.


Czym są włosy dysplastyczne/dystroficzne?

Zacznijmy od tego, jakie wyróżniamy etapy wzrotu włosa:
  • anagen - okres wzrostu
  • katagen - okres przejściowy
  • telogen - okres spoczynku

Włosy dystroficzne i dysplastyczne są patologicznymi odmianami włosa anagenowego.
"Włos dystroficzny wykazuje wybitne zmniejszenie grubości korzenia, nie ma pochewek, a w miejscu największego zaniku dochodzi do jego odłamania. Włos przypomina zaostrzony ołówek o różnej długości szpica. Włos, którego korzeń jest ułamany w miejscu mniej lub bardziej gwałtownego przewężenia także nazywa się dystroficznym. Stwierdzenie takiego włosa dowodzi anagenowego mechanizmu łysienia w danym mieszku." [źródło]

Problem dotyczy więc mieszka włosowego, w którym rośnie nieprawidłowy włos, od początku charakteryzujący się nieprawidłową budową i z góry skazany na późniejsze wyłamanie.




Włosy dystroficzne i dysplastyczne posiada każdy człowiek, jednak w prawidłowym trichogramie powinno występować nie więcej niż 3% tego typu włosów. Zwiększony ich odsetek może wskazywać na zaburzenia hormonalne, zwłaszcza dotyczące funkcjonowania tarczycy (wyniki badań dostępne tutaj).

Przyczyna powstawania takich włosów nie jest poznana. Wiadomo już, że może to być spowodowane nieprawidłową produkcją hormonów, a ponadto może zostać odziedziczone genetycznie. Nie jest stwierdzone, czy na powstawanie włosów dystroficznych i dysplastycznych wpływa dieta, pielęgnacja czy tryb życia. A ponieważ nieznane są przyczyny, nie wiadomo też, jak zapobiegać powstawaniu takich włosów...

Dla osób, które posiadają zaledwie kilka procent takich włosów, nie stanowi to wielkiego problemu. Nie wiem, jaki odsetek moich włosów to dysy, ale śmiem twierdzić, że na pewno sporo większy od przepisowych 3%...





Jak widać, w moim przypadku problem jest dość poważny, bo takich włosów mam pełno. Jeśli nie ma żadnego sposobu na walkę z nimi, oznacza to, że moje włosy nigdy nie będą gładkie, błyszczące, tylko już pozostaną szorstkie, nierówne i chropowate.

Szczerze mówiąc, jestem tym nieco podłamana. Jaki ma sens odpowiednia pielęgnacja, skoro włosy nigdy nie będą wyglądać dobrze? Teoretycznie pomóc powinno odżywianie cebulek włosów, bo to tam na skutek nieprawidłowości powstają chore włosy. Pomóc więc powinien masaż skóry głowy, odpowiednia dieta bogata w niezbędne dla włosów składniki odżywcze oraz wcierki. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że to pomoże, a bardzo chciałabym uzyskać jakąś poprawę, bo to właśnie tu tkwi największy problem moich włosów. Chciałabym, żeby kiedyś były gładkie, ale póki co zawsze, nawet po rozczesaniu wyglądają tak, jakby właśnie zmokły na deszczu.


Jeśli mielibyście jakieś informacje dotyczące tego typu włosów, a zwłaszcza sposobów ich zwalczania, bardzo proszę o informacje w komentarzach!


Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

piątek, 22 czerwca 2012

Szampon Babydream - recenzja

Kolejny produkt z serii Babydream, który może być alternatywą dla szkodliwych, drogeryjnych szamponów.


Szampon Babydream

Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Sodium Lactate, Triticum Vulgare Germ Extract, Panthenol, Glyceryl Caprylate, Lactic Acid, Chamomilla Recutita Extract, Parfum.

Cena: 3-5zł/250ml


Szampon ten jest produktem o bardzo dobrym składzie - zawiera łagodne substancje myjące, stąd też zalecany jest niemowlętom oraz... włosom :) Jego dużą zaletą jest brak SLS/SLES (które, swoją drogą, są częstym składnikiem kosmetyków dla dzieci...), silikonów, alkoholu. Szampon jest dość rzadką, przezroczystą cieczą, bardzo dobrze się pieni. Ma fajną, poręczną, matową butelkę z ładną aplikacją, która bardzo mi się podoba :)

Niestety jednak nie polubiłam się z tym produktem. Był to mój pierwszy szampon bez siarczanów, jaki zakupiłam i niestety nie spełnił moich oczekiwań. Po pierwsze, nie zawsze radził sobie z umyciem włosów. Często zdarzało się, że włosy były niedomyte, także wtedy, kiedy wcześniej nie olejowałam włosów, i wówczas nawet powtórne mycie tym szamponem nie pomagało - musiałam wtedy użyć szamponu oczyszczającego, żeby doprowadzić włosy do porządku. Kiedy szampon ma "lepszy dzień" i normalnie myje, pozostawia włosy niezwykle czyste, nieco tępe w dotyku i splątane - po jego użyciu konieczne jest nałożenie odżywki. Z tym nie ma większego problemu, bo i tak zawsze to robię, jednak Babydream zmusił mnie także do nakładania odżywki na skórę głowy, gdyż była dziwnie wysuszona, a włosy nieprzyjemne w dotyku już od nasady. Nie odpowiada mi również zapach szamponu, który ma tendencję do utrzymywania się na włosach, zwłaszcza w przypadku ich niedomycia i teraz kojarzy mi się z zapachem tłustych włosów :(

Niestety, mimo tego, że szampon ma dobry, łagodny skład i niewysoką cenę, jestem na nie i wolałabym już nie mieć więcej do czynienia z tym produktem. Zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu balsam Babydream fur Mama, choć także ma swoje wady, jednak on pozostawia włosy w o wiele lepszym stanie - gładkie, nawilżone (recenzja). Mam nadzieję, że w końcu trafię na jakiś szampon, który będzie mi odpowiadał - Babydreamu niestety nie polecam.


Klaudia

czwartek, 21 czerwca 2012

Kosmetyki z serii Alterra (Rossmann)

Może część z Was stosuje bądź stosowała te kosmetyki, które od jakiegoś czasu można kupić w Rossmanie. Seria obejmuje produkty do włosów (szampony, odżywki, maski), do ciała (olejki, balsamy, żele pod prysznic) i ust (pomadki). Podobno z Alterry można kupić także kosmetyki do pielęgnacji twarzy, ale nigdzie ich jeszcze nie spotkałam.


Co charakteryzuje serię Alterra?

Seria ta jest o tyle wyjątkowa, gdyż bazuje na naturalnych składnikach. Kosmetyki Alterry nie zawierają silikonów, parabenów i olejów mineralnych. Są to także kosmetyki wegańskie, które nie są testowane na zwierzętach ani nie zawierają żadnych składników pochodzenia zwierzęcego. Większość produktów posiada naturalne ekstrakty i olejki, które są cennymi składnikami dla naszych włosów i skóry.

Wadą serii jest jednak dość duża zawartość alkoholu w większość kosmetyków, który zwykle w składzie jest aż na drugiej pozycji i który pełni rolę konserwantu. Przy dłuższym stosowaniu alkohol może działać na włosy wysuszająco, stąd też należy uważać przy używaniu tych produktów. Kolejną wadą jest to, że niektóre ekstrakty (albo nawet alkohol) mogą podrażniać skórę i uczulać, jak to było w moim przypadku z szamponem Morela & Pszenica.

Bardzo dużym plusem jest dobra dostępność i przystępna cena - kiedy potrzebujemy szamponu bez SLS albo odżywki bez silikonów i nie możemy takowej znaleźć, zawsze możemy wpaść do Rossmanna i złapać którąś z Alterry :)


Produkty, które wypróbowałam:
  • szampon Morela & Pszenica - użyłam go zaledwie kilka razy z racji tego, że za każdym razem mnie podrażniał
  • olejek Granat & Awokado - ma świetny skład (same oleje!), idealnie nadaje się do olejowania włosów
  • maska Granat & Aloes - sympatyczna maska, która dobrze wygładza i nawilża włosy
Szersze recenzje wkrótce :)


Każdy produkt Alterry jest tak naprawdę inny i myślę, że warto je wypróbować i znaleźć coś, co będzie nam odpowiadało. Nieco zniechęciłam się do tej serii po nieudanej przygodzie z uczulającym szamponem - miałam w planie przetestowanie innych szamponów oraz odżywek, ale obawiam się, że reakcja będzie podobna. Na szczęście z szamponem polubiła się moja mama, więc jeśli ja nie będę go używała, to na pewno się nie zmarnuje :) Tak czy inaczej, produkty Alterry to prawdziwa perełka pośród kosmetyków - naturalne ekstrakty, brak parabenów, silikonów, parafiny, czyli dokładnie to, czego szukamy dla naszych włosów! Oby z czasem powstawało więcej podobnych serii :)


Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

środa, 20 czerwca 2012

Rozdwojone końcówki - i co teraz?



Chyba każda z nas miała kiedyś do czynienia z rozdwojonymi końcówkami. Z pozoru wyglądają one niegroźnie i dlatego też ten problem jest często bagatelizowany. Zniszczone końcówki są jednak prawdziwym niebezpieczeństwem dla naszej fryzury i poważnym uszkodzeniem struktury włosa. Na mikrofotografiach wygląda to tak:




Takie szkody trzeba naprawić jak najszybciej. Jeśli tego nie zrobimy, uszkodzenie "pójdzie dalej", w górę sprawiając, że włosy będą nie do uratowania nawet na połowie długości.


Co zrobić ze zniszczonymi końcówkami?

Odpowiedź jest tylko jedna: obciąć. Tylko w ten sposób możemy całkowicie pozbyć się uszkodzenia. Nie należy wierzyć reklamom, które oferują produkty "sklejające" włosy - to kłamstwo. Włosa nie da się skleić - każde powstałe uszkodzenie jest trwałe i tu mogą pomóc jedynie nożyczki.

Końcówki należy podcinać tylko ostrymi, fryzjerskimi nożyczkami - tępe zmiażdżą włosa i sprawią, że za chwilę znów będzie rozdwojony. Warto się w nie zaopatrzyć, jeśli chcemy podcinać włosy same. Jeśli nie, wybierzmy się do zaufanego fryzjera, który ma dobry sprzęt i rzeczywiście obetnie nam końcówki, a nie połowę włosów*... :) Najlepiej jest robić to na mokro, gdyż wówczas włos jest bardziej miękki i cięcie jest dokładniejsze. Należy obcinać co najmniej centymetr nad miejscem rozdwojenia.

Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jeśli włosy są zniszczone i do niczego się nie nadają, trzeba je po prostu ściąć i od tej pory właściwie je pielęgnować, aby znowu się nie zniszczyły. Jeśli się wahasz, przeczytaj notkę Dlaczego warto podcinać końcówki? - mam nadzieję, że jest pomocna.

* idąc do fryzjera, musimy się zastanowić, co rozumiemy poprzez słowo "końcówki" - dla nas może to oznaczać 1-2 cm, a dla fryzjera będzie to cała część zniszczonych włosów i nie można go winić, jeśli obetnie za dużo - zrobi to w dobrej wierze, według tego, czego go uczono. Dobrze byłoby obciąć od razu wszystko, ale jeśli nie chcemy tracić dużo na długości, najlepiej jest określić dokładnie, ile cm chcemy podciąć. Wtedy nie będzie w tej kwestii żadnych wątpliwości :)


Jak zabezpieczać końcówki przed rozdwajaniem?

Zamiast płakać "po fakcie", lepiej wziąć sprawy w swoje ręce i po prostu nie dopuścić do ponownego rozdwojenia. Wiadomo, że włosy cały czas są narażone na uszkodzenia - ocieranie się o ubrania, poduszkę, szaliki, kaptury i nie uda nam się całkowicie uniknąć rozdwajania. Można jednak znacznie zminimalizować szkody, stosując odpowiednie środki bezpieczeństwa :)

Końcówki należy zabezpieczać po każdym myciu, nakładając na nie kroplę substancji ochronnych (kropla wystarczy, inaczej włosy mogą być zbyt obciążone). Do substancji, które wypróbowałam, należą:

  • jedwab i silikonowe serum - bardzo powszechny sposób. Takie serum to praktycznie sam silikon, który nie powinien być stosowany na całej długości włosów, jednak jest bardzo dobrym zabezpieczeniem dla końcówek. Kupując serum, trzeba jednak uważać, żeby nie miało w składzie alkoholu (Alcohol, Alcohol Denat) - alkohol działa wysuszająco, a końcówki potrzebują odżywienia. Silikony sprawdzają się dobrze solo, ale lepiej nałożyć je na inne zabezpieczenie, np. olej albo odżywkę bez spłukiwania.

  • oleje - końcówki można potraktować kroplą oleju: rycynowego, winogronowego, Alterry... właściwie jest to obojętne, jakiego oleju użyjemy, byle nałożyć na włosy rozsądną ilość. Ja nie lubię tej metody, ponieważ nie mam wyczucia i zawsze nałożę za dużo, co kończy się natycmiastowym "domywaniem" tłustych, obciążonych włosów :) Wiele dziewczyn jednak lubi tą metodę, więc polecam wypróbować.

  • odżywka bez spłukiwania - tą metodę z kolei lubię ja :) Kropla lekkiej odżywki nałożona na końcówki sprawi, że końce będą odżywione, nawilżone, ale w żaden sposób nie obciążone. Na odżywkę nakładam jeszcze kroplę silikonowego serum i świetne zabezpieczenie gotowe :)

  • parafina - olej mineralny, który ma działanie podobne do silikonów. Również nadaje się do zabezpieczenia, jednak ja się z nią nie polubiłam - parafina na skutek dotykania włosów i ocierania się o siebie nawzajem rozniosła się po nich, na skutek czego włosy były nieprzyjemne w dotyku, źle się układały.

Jeśli akurat nie masz niczego specjalnego, czym mogłabyś zabezpieczyć końcówki, możesz to również zrobić odrobiną zwykłego kremu albo balsamu do ciała :)


Metod jest bardzo wiele - trzeba popróbować i znaleźć odpowiednią dla siebie oraz nie wahać się ani chwili przed pójściem do fryzjera, kiedy widzimy, że końcówki są w nie najlepszym stanie. Zdrowe końcówki są podstawą w zapuszczaniu włosów - ważne, żeby zawsze wyglądały tak, jak na pierwszym zdjęciu :)

różnica jest ogromna :)

Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

wtorek, 19 czerwca 2012

Dlaczego nie lubię cieniowanych włosów?



Na początku chciałabym zaznaczyć, że poniższy post jest jedynie przedstawieniem mojego punktu widzenia.  Nie stwierdzam jednoznacznie, że cieniowanie włosów jest złe, szkodliwe i nie chcę go nikomu odradzać - to indywidualny wybór. Chcę jedynie powiedzieć, co na ten temat myślę i dlaczego uważam, że pocieniowanie włosów ujmuje im uroku ;)

Cieniowane włosy widuje się często. Jak dla mnie - zbyt często. Cieniowanie jest polecane głównie osobom, które mają rzadkie i cienkie włosy, aby rzekomo dodać fryzurze lekkości i objętości. Dobrze wykonana fryzura może tu zdziałać cuda, ale najczęściej taka osoba wychodzi od fryzjera ze śmiesznie postrzępionym, cienkim czymś na głowie - i tak oto rzadkich włosów jest jeszcze o połowę mniej.

Jak wiadomo, ciężko o porządnego fryzjera, który umie dobrze ciąć, a na dodatek przewidzieć konsekwencje swoich fryzjerskich decyzji. Nie jest łatwo trafić na kogoś, kto, gdy usłyszy "proszę wycieniować", nie zostawi nam na głowie czegoś takiego:


Może komuś takie fryzury się podobają, ale ja uważam, że takie cieniowanie zwyczajnie nie ma sensu. Piękne włosy nie oznaczają jedynie długich, błyszczących czy mających określony kolor, ale włosy piękne to przede wszystkim włosy gęste, wyglądające zdrowo. Jaki ma sens pozbawianie się połowy włosów i zostawianie na głowie jakiś wystrzępionych i poszarpanych kosmyków? Jak takie włosy mają wyglądać zdrowo, jeśli większość z nich jest obcięta w połowie, każdy jest innej długości, a porozdwajane końcówki są wszędzie, nie tylko w dolnej części? To jest jak dla mnie największy problem cieniowanych włosów. To, że nawet jeśli są odpowiednio pielęgnowane i zadbane, wyglądają na rzadkie, połamane i niezdrowe.

Czy rzeczywiście chcemy mieć na głowie coś takiego? Każde pasmo innej długości, wywijające się na wszystkie strony, ze smętnie wiszącym, cienkim, postrzępionym ogonem na plecach..?


Ja nie chcę :)

Chyba tylko raz w życiu miałam lekko wycieniowane włosy, jeszcze w podstawówce. To był jeden jedyny raz, kiedy miałam taką fryzurę. Wówczas takie włosy strasznie mi się podobały, ale z upływem lat, kiedy oglądałam na ulicy różnego rodzaju strzępki, powiedziałam: nie :) Od jakiegoś czasu podziwiam szczególnie nie długie włosy, ale przede wszystkim gęste. Zagęszczenie włosów jest aktualnie moim priorytetem, dlatego cieniowanie zdecydowanie mija się u mnie z celem. Ponadto moje włosy i tak są o tyle specyficzne, że każdy z nich jest innej długości, przez co mają skłonności do puszenia się - dodatkowe cieniowanie sprawiłoby, że stałyby się całkiem piórowate i pozbawione wszelkiej formy.

Zanim zdecydujesz się na cieniowanie, zastanów się, czy ten krok rzeczywiście sprawi, że twoja fryzura będzie wyglądała lepiej. Bo według mnie szkoda, aby połowa ciężko pielęgnowanych i zapuszczanych włosów wylądowała w śmietniku w zamian za kilka postrzępionych piórek na głowie. 

Czy nie lepiej nosić piękne, błyszczące, mocne, obcięte na równo włosy? Bo według mnie tylko takie mogą wyglądać naprawdę zdrowo. :)





Pozdrawiam,
Klaudia

niedziela, 17 czerwca 2012

Płukanka octowa


Dziś przedstawiam przepis na prostą płukankę, którą bardzo lubię i która wpływa kondycjonująco na nasze włosy. Płukanka octowa ma odczyn kwaśny, który w kontakcie z włosami powoduje domykanie ich łusek i wygładzenie ich powierzchni. Tak oto po jej zastosowaniu włosy są gładsze, bardziej błyszczące i mniej podatne na uszkodzenia :) Płukankę można stosować po każdym myciu, aby łuski były dokładnie domknięte, a włosy były w lepszej kondycji.


 Przepis na płukankę:  

Do kubka przegotowanej lub mineralnej, zimnej wody dodajemy łyżkę octu. Ocet może być zwykły, spirytusowy, jednak ze względu na nieprzyjemny zapach lepiej jest użyć jabłkowego lub winnego :) Należy również pamiętać, że każdy rodzaj octu ma inne stężenie i powinien zostać rozcieńczony w innych proporcjach. Płukanka nie może być za kwaśna, gdyż może doprowadzić do wysuszenia włosów. Ja zwykle jednak mieszam składniki "na oko" z użyciem octu winnego i na ogół taka kombinacja się sprawdza ;)

Płukankę wylewamy na włosy z uwzględnieniem wszystkich ich partii po ostatnim płukaniu wodą. Płukanki nie spłukujemy, tylko bezpośrednio po jej użyciu osuszamy włosy.


Jak wspomniałam we wstępie, ta płukanka to prosty i niedrogi sposób na wzmocnienie włosów i dodanie im blasku, dlatego zachęcam do jej stosowania - w moim przypadku stała się nieodłącznym elementem pielęgnacji. :)

Klaudia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...